Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

nie miało na świecie; trzeba tylko zawsze miéć odwagę patrzéć w twarz prawdzie, choćby bardzo smutnéj, bo zaślepienie prowadzi za sobą wielkie nieszczęścia.

LII.

Po śnie niespokojnym, który mi same smutne, choć niewyraźne, przedstawiał obrazy, wstałam późno z ciężką głową i tak byłam zajęta myślami o biednéj Zosi i wczorajszym postępku Lubomira, że zaledwie monosylabami mogłam odpowiedziéć matce, troskliwie i z niepokojem dopytującéj się, co mi było, dlaczego wyglądałam blado i w szczególniejsze wpadałam zamyślenie.
W parę godzin po południu siedziałyśmy obie w bawialnym salonie. Matka czytała jakiś nowy romans, który ją wielce zajmował, ja z roztargnieniem i prawie machinalnie haftowałam mankietki; oznajmiono Lubomira. Matka pośpiesznie i z zadowoleniem wyrzekła: prosić! Ja czułam zwiększający się niepokój.
Lubomir z głębokiém uszanowaniem powitał moję matkę, mnie uścisnął za rękę silniéj, niż zwykle, przy czém oczy jego zapaliły się temi iskierkami, które najczęściéj ukazywały się wtedy, gdy patrzał na mnie. Rozmowa szła z pół godziny zwykłym trybem, z tą tylko różnicą, że ja bardzo mało mieszałam się do niéj. Smutna byłam i roztargniona; myślałam