wciąż o rozpłakanéj biednéj Zosi; nie mogłam oderwać oczu od twarzy Lubomira, tak pragnęłam wyczytać na niéj powody jego wczorajszego postępku. Lubomir wydawał się także więcéj zamyślony, i więcéj jeszcze, niż zwykle, melancholiczny; matka, która i tak od pewnego czasu zostawiała nas niekiedy sam na sam, jakby w chęci, abyśmy się prędzéj i lepiéj porozumieli, powstała, i przeszedłszy do sąsiedniego gabineciku, usiadła z książką na sofce, tak, że, zostawiając nam wszelką swobodę rozmawiania, nie straciła nas jednak z oczu. Lubomir był u nas częstym gościem. Matka moja, jako tak znacznie starsza, czuła się uwolnioną od zbytnich ceremonii z młodymi ludźmi, to też oddalenie się jéj do sąsiedniego pokoju było bardzo naturalném. Musiało ono także być bardzo na rękę Lubomirowi, bo z pewnym pośpiechem przybliżył on swe krzesło do kanapki, na któréj siedziałam z moim haftem.
— Wiem o tém — zaczął półgłosem — że pani byłaś wczoraj u mojéj biednéj siostry i posiadasz wszystkie jéj tajemnice. Mówiła mi o tém sama. Pozwól pani, abym serdecznie jéj podziękował za tę przyjaźń, za ten kwiat tak rzadki i drogi, jaki pani ofiarujesz Zosi... Serce pani, to skarbnica dyamentowych...
— Nie potrzebujesz mi pan dziękować za przyjaźń moję dla Zosi — przerwałam. — Jesteśmy tak podobne do siebie wiekiem, uczuciami, pragnieniami,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.