Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

iż nic naturalniejszego nad to, żeśmy się zrozumiały i pokochały. Wierzaj mi pan, że wczorajsze zmartwienie Zosi mocno mię dotknęło...
Wymawiając ostatnie słowa, byłam przejęta istotnym żalem i podniosłam na Lubomira oczy, w których mimowoli zakręciła się łza.
— Pani jesteś aniołem dobroci — wyrzekł pan Lubomir stłumionym głosem i, wstrząsnąwszy głową, powiódł ręką po czole. Twarz jego przybrała ponury, tragiczny wyraz, który dziwnie sprzeczał się z kobiecą miękkością rysów i zimną mglistością spojrzenia.
— Pani nie wiesz, — mówił daléj tym samym tonem — z jaką boleścią, z jaką rozpaczą zadawałem cios sercu mojéj siostry... ale musiałem... musiałem!... tak uczynić rozkazywał mi honor, obowiązek, rozkazywało mi sumienie...
— Mój Boże! — zawołałam — więc pan tak źle uważasz pana Władysława, tyle złego wiesz o nim!...
Na te słowa szczególniejszy wyraz przebiegł po twarzy Lubomira, wydało mi się, że mignęło po niéj coś, niby ironia, niby wstyd jakiś tajemny, niby zakłopotanie. Była to tylko błyskawica, po któréj przejściu na rysach jego osiadła znowu gruba warstwa melancholii i rozczulenia. Ale mnie się zdało, że w tém mgnieniu oka otworzyło się okienko duszy Lubomira, a ja ujrzałam przez nie... o! nie chciałam wi-