— No, co tam, że nie masz czasu! czyż nie możesz poświęcić mi jednéj chwilki! Ja ciebie tak kocham...
Nic więcéj nie widziałam, nic więcéj nie słyszałam...
Ostatni wyraz wpadł mi do piersi, jak kula ognista! ciemno mi się zrobiło w oczach, dłońmi zakryłam płonącą twarz. Posłyszałam, jak Binia zatrzasnęła drzwi do przedpokoju i poczułam, że położyła rękę na mém ramieniu. Słowa, które mówiła do mnie, jak niewyraźne brzmienie dochodziły do mego pojęcia; zrozumiałam tylko, że piastunka moja widziała już nieraz, jak człowiek, w którego szlachetność i miłość uwierzyłam, w podobny sposób zalecał się do mojéj garderobny, i niespokojna o mój los, umyślnie dziś oddaliła z przedpokoju lokajów, a wysłała tam pod jakimś pozorem Zosię, bo była pewną tego, co nastąpiło, i chciała mi oczy otworzyć.
Odjęłam dłonie od twarzy, skrzyżowałam ręce na piersi i stałam nieruchoma, patrząc przed siebie, a nic nie widząc.
Jeden tylko wyraz, ten wielki, święty wyraz: kocham! brzmiał mi wciąż w uchu, ten wyraz zbluźniony, wymówiony do mnie przed chwilą z takim zapałem i taką prawdą w głosie, i jednocześnie temiż ustami rzucony pod nogi pokojówce, na podłogę przedpokoju, z pustym śmiechem i zmysłowém uniesieniem!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.