gdzie je napotka, czy to w salonach, czy w przedpokojach...
— Moja matko! — zawołałam, podnosząc się żywo — czyliż sądzisz, że i ja podobnież uczynić powinnam była? Czyliż-byś chciała, abym oddała czyste, całe, tak żywo i niezmiernie mogące kochać moje serce człowiekowi, który rzuca swoje na wszystkie wiatry świata, pod nogi subretkom i garderobianom...
— Serce? — wyrzekła z wolna moja matka; — czyż myślisz, że u niego serce grało tu najmniejszą rolę w zalotach do twojéj pokojówki?...
— A jednak mówił jéj, że ją kocha! — zawołałam.
— Moje dziecko! — odpowiedziała matka ze smutnym uśmiechem — mężczyźni nie cenią tak, jak my, tego wyrazu; rzucają go często w żarcie, w uniesieniu jakiémkolwiek, na wiatr.
— O, moja mamo! — przerwałam — ja nie chcę człowieka, który mówi, że wyraz ten ceni wysoko a lekceważy go w gruncie; ja nie chcę człowieka, który wyraz ten na wiatr rzuca!...
— I dobrze jest, że nie chcesz takiego człowieka — wyrzekła moja matka po chwili smutnego zamyślenia. — Zapewne, praktycznie biorąc, możesz źle wyjść na tém, możesz nie znaléźć nigdy, a przynajmniéj długo, świetnego losu, jakiego bardzo dla ciebie pragnę; ale, Wacławo moja, ja nie należę do rzędu matek, które pragną z duszy swego dziecka zetrzéć
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.