tnią niedzielę karnawału, a ponieważ dzieli nas od niéj kilka zaledwie tygodni, jesteśmy z Emilką literalnie zarzucone robotą i kłopotami...
— Kłopotami około czego? — przerwałam.
— Około wyprawy mojéj! — zawołała Zenia, biegając po pokoju, i żywo gestykulując, mówiła daléj: — Myślicie może, iż to jest rzecz łatwa zrobić wyprawę! Otóż mylicie się; i ja tak myślałam, ale widzę teraz, że się myliłam. Grand Dieu! jakaż to praca! Mama, Emilka i ja, we trzy, zaledwie będziemy mogły wydołać zadaniu. Zaczęło się to dopiéro od wczoraj, a już mam głowę przewróconą od tego huku, stuku, jeżdżenia, targowania się, kupowania, przymierzania, a cóż to daléj będzie? Przyjdzie chyba zapomniéć o Bożym świecie...
— I o narzeczonym — przerwała, śmiéjąc się, Helenka.
— Ja sobie swoją drogą, a on swoją — odpowiedziała Zenia — ja kupuję suknie, koronki, szale, biżuterye, kapelusze, czepeczki i t. d., a on pojechał kupować powozy, konie, liberye, meble, zwierciadła i t. d., i nie zobaczymy się, aż w wigilią ślubu.
— Jakto? — zawołałam — nie zobaczysz narzeczonego, aż w wigilią ślubu?
— A na co mi on potrzebny? — zawołała Zenia; — przeszkadzał-by mi tylko w robieniu sprawunków.
— I nie będzie ci za nim tęskno? — spytałam.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.