monotonną bielą pokrywając dachy i ulice miasta, a mnie zdejmowała niezmierna tęsknota za wiosną, zielenią, ciepłem, rojami motyli. I zdawało mi się, że nigdy już ziemia nie wydobędzie się z pod swego zimnego, grobowego całunu, że nigdy natura nie odkwitnie nowém życiem, że wiosna nigdy nie wróci... Teraz rozumiem, że nie do téj-to wiosny, co stroi pola w kwiaty i gaje w motyle, tęskniłam, ale do téj, co uleciała z mojéj własnéj piersi, razem z wiarą moją dziecięcą, z niespełnioném marzeniem mego serca...
Niekiedy niecierpliwą ręką rozchylałam firankę, zasłaniającą okno, i patrzyłam w dół na ulicę, kędy roił się tłum ludzi czynnych, śpieszących się, zatrudnionych dziennemi sprawami. Porywała mię wówczas chęć zejścia tam na dół, rzucenia się między tych ludzi, odetchnięcia szeroko powietrzem, wolném od woni kadzideł i perfum, poszukania na twarzach nieznanych tego, czego na tych, co mię otaczały, dojrzéć nie mogłam. Wkładałam futro i kapelusz i zbiegałam ze wschodów, ale, niestety, za mną zawsze i nieodmiennie stąpał wielkiéj statury lokaj, w długim, błyszczącym guzami surducie, z olbrzymim futrzanym kołnierzem na barkach, w wysokim kapeluszu, przepasanym błyszczącym galonem. Niecierpliwił mię ten wiekuisty Sanszo-Pansza, przywiązany do moich kroków; pytałam siebie: na co mi potrzebna ta eskorta paradna, odejmująca mi swobodę i zwracająca na
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.