— Niestety! — mówiła daléj — gwiazda ta dla żadnéj z was nie zaświeci podobno, chociaż ją ujrzą oczy wasze. O ile światłą, o tyle jest niedostępną! W pogardzie ma ona podobno nasze zgrabne, ustrojone postacie i ładne utrefione główki; szuka ona podobno czegoś więcéj, niż to, co jéj dać możemy, a tymczasem...
— Ale któż to? kto? — zawołało kilka głosów.
— Zgadnijcie — figlarnie mówiła Zenia — opiszę go wam. Albo nie; opisywać go nie będę, bo nie potrafiła-bym dokładnie tego uczynić. Zresztą w powierzchowności swojéj człowiek, o którym mówię, nic nie ma szczególnego, nic niepospolitego: ma wzrost średni, włosy ciemne, czoło wysokie i rozumne, oczy wielkie, ciemno-szare, usta łagodne...
— Ależ moja droga — przerwano — malujesz portret, w którym mnóztwo ludzi poznać można...
— Być może — kończyła Zenia — więc dla bliższego określenia wolę wam powiedziéć, że człowiek, o którym mówię, odziedziczył po ojcu dobra ogromne, ale zadłużone i zrujnowane; że, pomimo to, sprzedać ich za żadną cenę nie chciał, ale, jak wieść niesie, pracował przez dziesięć lat, jak wyrobnik, a dziś jest już jednym z największych panów w kraju; że mieszka w starożytnym modrzewiowym dworcu, postawionym na wzgórzu; że za wzgórzem tém, pod ścianą borów, bieleją liczne marmurowe grobowce jego pradziadów...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.