— Opowiedziała mi wszystko — ozwał się obok nas głos Zeni, która przybliżyła się niepostrzeżona, i usłyszawszy ostatnie słowa rozmowy, domyśliła się jéj treści. — Opowiedziała mi wszystko i dobrze uczyniła, bo sprawiło to na mnie dobre wrażenie. Mówcie co chcecie, ale miło jest czuć się prawdziwie kochaną, i od chwili, w któréj posłyszałam o poczciwym znalezieniu się pana Michała, zdaje się, że go więcéj lubię. Zresztą, nigdy nie miałam do niego antypatyi.
Spojrzałam na Zenię, gdy to mówiła, i smutno mi się zrobiło. Jakże chłodno i bezbarwnie brzmiał wyraz: lubię! w ustach młodéj narzeczonéj!
— O! — zawołałam w myśli — jabym z tym chłodnym wyrazem nigdy do ołtarza nie poszła. Biedny pan Michał!... on ją kocha!
W téj chwili rozmowa nasza i moje rozwagi przerwane zostały ogólnym apelem do odjazdu. Musiałyśmy poszanować nasze siły i cery na uroczysty a huczny dzień jutrzejszy; rozstałyśmy się więc wcześnie ze słowami: do jutra! na ustach.
Pamiętam, że była to godzina piąta po południu; pogodny, słoneczny dzień zimowy miał się ku końcowi, ale w obszernym salonie, o kilku wielkich oknach, widno było jeszcze. I gwarno tam było także