Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem otworzyły się drzwi bocznych pokojów i, wsparta na ramieniu brata, weszła panna młoda w śnieżnym ślubnym stroju. Jednocześnie trzy druchny, to jest: Emilka, Zosia i ja, wzięłyśmy każda jednę tacę, pełną mirtowych, wczoraj uwitych bukiecików, i przechodząc od jednego z panów do drugiego, przypinałyśmy każdemu z nich do fraka po jednéj z zielonych wiązanek. Panowie kłaniali się i dziękowali, zewsząd sypały się żarty i wesołe śmiechy. Dwaj czy trzéj młodzi ludzie, których udarowałam wiązankami, już mię więcéj nie opuścili, i krok w krok postępowali za mną, wywołując usilnie zwykłą, żartobliwą a pustą słów szermierkę. Orszak ten, który w innym czasie nic-by dla mnie nie miał przykrego, a może-by nawet i w najlepszy mię wprowadził humor, w téj chwili był mi prawie niemiłym. Nie patrzyłam na hrabiego Witolda, ale z pomocą tego ukośnego, że tak wyrażę się, podwójnego wzroku, jakiego używają dobrze wychowane panny, którym zwyczaj wzbrania prosto i otwarcie patrzéć na wszystko i wszystkich, widziałam dobrze, iż stał on niedaleko, z ręką opartą o fortepian, w rzędzie mężczyzn, których obdarzałam kwieciem weselném.
Każdy krok zbliżał mię ku hrabiemu Witoldowi, nie mogłam go ominąć i pragnęłam zbliżyć się do niego, a zarazem zdejmowała mię nieśmiałość, nieśmiałość, dziwna we mnie, tak przyzwyczajonéj już do spotykania obcych a różnych ludzi, tak wprawnéj w świa-