że zraniłaś czyjeś serce? że zatrułaś komuś spokojność, że ktoś ściga cię nieustannie wzrokiem pełnym miłości...
— Ależ ja tego wszystkiego nie widzę, mój Lubomirze — zaprotestowała Zosia głosem, w którym była zwykła jéj od pewnego czasu bierność i apatya.
— Nie widzisz! — oburzył się brat — ale ja widzę i żałuję go z całego serca, i dla twego własnego szczęścia pragnę, abyś porzuciła tę, daruj mi, że tak powiem, występną obojętność na cierpienia cudze, a była bardziéj uprzejmą dla człowieka, który ze wszech miar zasługuje na twoje względy!...
Pałałam ciekawością dowiedziéć się, kto był ten, czyją appologią z takim zapałem wygłaszał przed siostrą pan Lubomir.
— I czegoż nakoniec chcesz ode mnie, Lubomirze? — wymówiła po chwili milczenia Zosia, słabym swoim i zmęczonym głosem.
— Widziałem, że parę razy odmówiłaś mu ręki do tańca; chcę więc, abyś teraz z nim tańczyła — odpowiedział brat.
— Wiesz dobrze, Lubomirze, że zrobię zawsze wszystko, co może tobie sprawić przyjemność; ale czyliż pójdę sama go szukać i zapraszać do tańca?
— Któż o tém mówi! — zawołał brat — ja ci go zaraz przyprowadzę, czy dobrze?
— Jak chcesz — obojętnym tonem odpowiedziała Zosia, a jednocześnie z za portyery wysunął się pan
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.