wiara moja leży rozbita, ze skrwawioną piersią, niby gołąbka zraniona, jak modlitwa moja ucieka ode mnie pod niebo, na które patrzéć zapomniałam, jak miłości moje, bledziuchne, niby kwiaty sztuczne, jedna po drugiéj chylą się do mogiły... Oderwałam na chwilę ręce od klawiszów, bo skończyła się piérwsza część wielkiéj sonaty; druga zaczynała się od pieśni przeciągłéj, monotonnéj, podobnéj do skargi zmęczonego serca. Każda nuta zdawała się tam być łzą, spadającą z oka, żalem spieczonego... czułam łzy, zwolna wzbierające w méj piersi... A potém przyszły akordy nagłe, potężne, szerokie jak obudzenie się ducha ze snu zmęczenia i słabości, jak niespokojne, pełne pragnień i obaw pytania, rzucone w twarz światu, pod nogi temu życiu, co w łzach się kąpało... I razem z akordami temi duch mój zapytywał: kędy podziała się jego pierwotna, dziewicza wiara i niewinność? Jakie wichry porwały i rozniosły marzenia jego o różowych rąbkach? Gdzie jest kraina piękności bez skazy? kędy siedlisko ideału, którego obraz tkwi w duszy, z innych przez nią przyniesiony światów?
Nie było odpowiedzi; snadź mistrz, tworząc swe arcydzieło, nie znalazł jéj w sobie i rozmodlił się tylko potężnym hymnem nadziei, że znajdzie ją kędyś, tam może w innych światach, zkąd wziął piérwotną, utraconą dziś, wiarę swoję, i hymn ten zakończył cichemi, rozwianemi tony, niby zawieszając go między ziemią
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.