mnemu włościaninowi, który, w grubéj odziany siermiędze, orze ziemię, lub drzewo rąbie, a po ciężkiéj pracy wraca pod własny dach i zasiada przed strzechą, własnym zarobioną trudem. Wszystkie sny moje przynoszą mi nieustanne marzenia o niezależności, o własnéj, choćby najuboższéj chacie, o własnym, choćby czarnym i twardym chleba bochenku. W snach tych widuję i ciebie, kuzynko Wacławo, ale tylko jak gwiazdę niedościgłą, jak anioła, zawieszonego pod obłokami i litośném okiem spoglądającego na mnie... żebraka, pasożyta! Kuzynko! nie bierz tych wyrazów moich za wyznanie miłośne, bo gdybyś je wzięła za takie, czuję doprawdy, że wydał-bym się w twych oczach jeszcze większéj litości godnym, jeszcze bardziéj śmiesznym, niedorzecznym i niedołężnym. Wiem dobrze, iż żadnéj na ziemi kobiecie nie mam prawa mówić o miłości. Bo i cóż mógł-bym jéj z miłością mą przynieść w darze? Jakie czyny, jaką zasługę, jaką wartość moralną mógł-bym połączyć, aby mi były w tém wyznaniu poparciem? Co mógł-bym wraz z miłością ofiarować wybranéj mojéj? Serce poczciwe może, pragnące wybawienia z toni, w jaką popadło, ale słabe i jak wosk miękkie, bez hartu; ręce białe, lecz niedołężne i rozpróżniaczone; dach cudzy i chleb jałmużny, i młode lata moje w bezczynności i upokorzeniu spędzone! Nie, kuzynko, mimo upokorzenia mego, jestem zbyt hardy, mimo słabości, zbyt uczciwy, aby ze smutnemi darami temi przyjść do ukochaéjn
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.