— Biedna moja matka! — wyrzekłam z cicha.
— Biedna! — odszepnął obraz mój w zwierciedle.
Wszystko było tak samo, jak w on piérwszy dzień przybycia mego z pensyi do domu matki i wszystko jakoś inaczéj. Sprzęty były te same, kosztowne i smakowne, ale utraciły swą strojność i wyglądały, tak jakby im wiele lat wieku przybyło; amfilada salonów długa była i zdobna, lecz wiała pustką i jakimś niepochwytnym pyłem zaniedbania była cała powleczona; za oknami piękna wprzódy murawa dziedzińca sterczała gdzie niegdzie badylami źle pielęgnowanych uschłych roślin; z ozdobnych murowanych sztachet kawałami opadał tynk, zczerniały od wilgoci, i pozostawiał czerwone plamy obnażonéj cegły, podobne do ran otwartych. Nie słychać było wcale odgłosów licznéj służby; przez dziedziniec tylko w pobliżu domu przeszedł ktoś z domowników, a promień jesiennego słońca prześlizgnął się po jego postaci i ukazał wytarte odzienie.
Odwróciłam wzrok od tego, co mnie otaczało, i spojrzałam znowu na młodą kobietę, stojącą przede mną w zwierciedle.
— Ruina! — rzekłam cicho.
— Ruina! — powtórzyła.
— Zupełna.
— Zupełna! — powtórzyła młoda kobieta w zwierciedle, ale na twarzy jéj nie było trwogi.
Położyłam rękę na piersi, a potém poniosłam ją
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.