Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

na Rudolfa. Powierzchowność jego nie zmieniła się, tylko na wyniosłém szlachetném czole przybyło parę bruzd głębokich i włos posrebrzył się mocniéj. Witając mię, podniósł spuszczone powieki i ujrzałam ten sam wzrok przenikliwy, migocący w źrenicach boleścią, która zdawało się, że osiadła tam już na zawsze i, choć wstydząc się saméj siebie, usunęła się na samę głębią wejrzenia i zgasnąć nie mogła. Gdy przemówił do mnie, głos jego tak samo, jak dawniéj, przytłumiony był nieco, zdający się wychodzić gdzieś aż z dna piersi, tylko że posępne echa, jakie w niém odzywały się wprzódy, przycichły i stały się rzadszemi, — snadź burze minione, których były one odgłosem, usunęły się głębiéj w przeszłość.
— Przed dwiema godzinami — wymówił, zabierając miejsce — dowiedziałem się o przybyciu tu pani i chciałem piérwszy ją powitać; tém bardziéj, że w smutnych okolicznościach wróciłaś pani w dom matki...
Przy ostatnich wyrazach głos jego stał się znowu głębszym i bardziéj pełnym ech tajemniczych, bruzdy na czole zagłębiły się i powieki opadły na źrenice.
— Okoliczności, o których pan mówisz — rzekłam — smutne w istocie, ostatecznie i nieodwołalnie przywołały mię tutaj, rozkazując mi, abym stanęła przy boku méj matki i nie opuszczała jéj wtedy, gdy jest strapioną i zagrożoną. Była-bym uczyniła to daleko