Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzałam w oczy zadaniu, jakie odtąd miało zaciężyć na głowie mojéj, sercu i rękach...
Nie miałam jednak czasu tym razem długo zastanawiać się nad tém, bo zbudziły mię z zamyślenia szybkie po salonie stąpania. Spojrzałam i zobaczyłam, że pan Rudolf, powstawszy z miejsca, wzburzonym krokiem chodził po pokoju. Spuszczone czoło jego powlekło się ciemnym rumieńcem, na ustach wisiał gorzki wyraz. Gdy spostrzegł, że na niego patrzę, stanął nagle przede mną i wyrzekł zwykłym sobie, przytłumionym, ale pełnym mocy, głosem:
— To gad... to płaz zjadliwy... to nikczemnik... zdeptał-bym go... wrzucił-bym go w otchłań hańby... i mógł-bym to uczynić... mógł-bym, gdybym...
Uderzył się dłonią w czoło.
— A! — zawołał z boleścią — można popełnić występek, a jednak miéć prawe i szlachetne serce, ale kto odwróci następstwa występku?
Upadł na fotel i, głowę na piersi opuściwszy, pogrążył się w tak posępném dumaniu, że zdawał się zapominać o mojéj obecności.
Mimo głębokiego zasmucenia mego nieszczęściem, spotykającém mą matkę, długo wzrok i uwagę zatrzymałam na tym człowieku. Dawniéj widywałam go zwykle milczącym, nigdy nie słyszałam, aby wspomniał o swéj przeszłości, nigdy nie widziałam, aby okazał się czémkolwiek silnie wzruszonym. Wyglądał zwykle na człowieka, który przeżył wszystko, co