ślałam o ojcu, bo moc, męztwo i ufność we własne siły jemu byłam winna. Drzwi od przyległego pokoju otworzyły się z cicha i do salonu, w którym siedziałam zamyślona, weszła moja matka. Wyniosła postać jéj przesunęła się wśród zapadającego zmierzchu; usiadła na sofie obok mnie, a światło, padające z okna, oświetliło jéj twarz zmienioną. Tak; zmieniła się przez te trzy lata ubiegłe, lubo nie przestała być bardzo piękną i zawsze wyglądała o dziesięć lat młodszą, niż była. Ale cera jéj pobladła, na czole, pomiędzy dwiema dawnemi, osiadła trzecia bruzda, w oczach tkwił wyraz ciągłego, normalny niemal stan jéj umysłu objawiającego, pomieszania. Wyraźném było, że usiłowała nie okazać się smutną, ale nie mogła ukryć wyrazu upokorzenia, jakie pochylało dumną zwykle jéj głowę, i tęsknoty, okrążającéj pobladłe usta.
Pomyślałam, że ja-to powinnam była stać się dla niéj oazą, ochładzającą spieczone jéj skwarem nieszczęścia czoło, ogniem, rozgrzewającym chłód pustki, co ją otoczył. Objęłam ją obu ramionami i pocałunkami okryłam twarz jéj i ręce.
Późny już był wieczór, kiedy po długiéj z matką rozmowie, siedziałyśmy obok siebie w mrocznym pokoju, słabo oświetlonym pod grubą zasłoną płonącą lampą.
Ścienny zegar uderzył jedenastą godzinę. Matka moja złożyła głowę na poduszce kanapy i po długiém milczeniu uścisnęła moję rękę i cicho rzekła:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.