twéj matki! To było piérwsze słowo, jakiém mię powitał.
Gdy zaczynałam mówić, matka moja trzymała wzrok w ziemię utkwiony, ale stopniowo podniosła powieki, spojrzała na mnie i nie spuściła już oczu z méj twarzy, tylko dłoń jéj coraz mocniéj moję rękę ściskała.
— Albo może — mówiłam daléj — albo może chcesz, moja matko, abym ci opowiedziała, jak przez długi szereg dni, które przebyłam u niego, był mi przewodnikiem najlepszym i najrozumniejszym, jak kształcił mój umyśl i rozwijał fizyczną nawet moc moję, jak dawał mi poznać świat i ludzi, objawiał mi wielkie prawdy i wielkie we mnie wpajał miłości? Czy opowiem ci, matko, o długich zimowych wieczorach, które spędziłam z nim przy zwolna płonącym na kominie ogniu, słuchając wrzącego za oknami szumu miasta i burz zimowych; albo o wiosennych porankach, gdy ręka w rękę szłam z nim na pola szerokie i przypatrywaliśmy się wschodzącemu słońcu, słuchaliśmy piérwszego świergotu skowronka, i poiliśmy się wonią ziół i krzewów, których nazw i życia on mię nauczał? Śród ciszy wieczornéj i przy różanych błyskach powstającego ranka, imię twoje, matko, często, często było na jego ustach.
Umilkłam na chwilę; matka moja zwolna dłoń podniosła i przysłoniła nią sobie oczy.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.