wi, który goi rany, wyświeca prawdę i naprawia szkody...
Późna była już noc, gdy matka moja, zmęczona wrażeniami dnia ubiegłego, usnęła, a ja, długo stojąc nad jéj łożem, patrzyłam na nią. I coraz mocniejszą czułam się od téj przyszłości, która mię z nią i dla niéj czekała, i myślałam w głębi ducha, że role nasze zamieniły się: że ja, młoda, silna i wpływem ojca mego wyrobiona na nowożytną pracowitą kobietę, mam zostać wsparciem i opiekunką matki mojéj najlepszéj, lecz słabéj i niczém nieprzygotowanéj do losu, jaki ją spotykał. Myślałam, że skoro ją wygnają z pod rodzinnego dachu, na mnie spocznie powinność stworzenia dla niéj przytułku, zdobycia spokoju. Patrzyłam w siebie i mierzyłam się z własnemi siłami.
Potém otworzyłam okno i pełną piersią zaczerpnęłam powietrza chłodnéj, lecz suchéj jasiennéj nocy. Spojrzałam na ciemne niebo, na wielkiemi cieniami rysujące się śród zmroku drzewa ogrodowe, i przypomniałam sobie, ile przed kilku laty marzeń moich, westchnień i uśmiechów pół dziecinnych uleciało przez to samo okno do tego samego kawałka obłoków, pomiędzy tę samę gąszcz ogrodową, w któréj głębi śpiewały wówczas słowiki i kwitły jaśminy, a śród któréj teraz, w odartych z liści gałęziach, świstał wiatr jesieni... Nie żałowałam tego, co minęło,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.