nieustannéj pracy? Wtedy siadałam z głową spuszczoną na dłonie, i długie godziny rachowałam się z własnemi siłami, całą mocą odpędzając od siebie obawy i zwątpienia, które przedstawiały mi z kolei niedostatek, mozolne trudy i cierpienia matki. Długa jesienna noc kończyła się niekiedy, lampa gasła i szary świt znajdował mię niepewną siebie, bladą, z czołem tylko rozognioném natłokiem myśli, co się do głowy cisnęły, i niepokojów, co ściskały serce. Wtedy zbliżałam się do okna i patrzyłam, jak śród mgły, podnoszącéj się do góry, różowiały piérwsze brzaski zarania, jak zwolna i świetnie z za krańców widnokręgu występowała tarcza słoneczna i rozpraszała do reszty mrok ustępującéj nocy. Patrząc na to, myślałam sobie: dla ilu to ludzi ten wschód słońca rozpoczynał dzień pracy i ubóztwa! ile ta tarcza złota, w godzinach wspaniałego swego po niebie przebiegu, oświetlić miała trosk i trudów, stokroć cięższych, niż te, które mię czekały! I przypomniałam sobie tę drogę, szeroką i daleką, o któréj śniło mi się niegdyś, że mię na nią wprowadził ojciec mój, i te roje geniuszów skrzydlatych, które unosiły się tam nad tłumami, wspierając, pocieszając, prowadząc i ucząc ludzi zmęczonych, spracowanych i rwących się do czynu. Więc sen mój spełnionym został: miałam wejść na tę wyśnioną drogę, która na jawie już teraz otwierała się przede mną? Czułam, że nad głową moją zawisł jeden z dobrych geniuszów ludzkości, i szeptał mi do
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.