łam, że była to Rozalia. Zwolna zbliżyłyśmy się ku sobie i jednocześnie podałyśmy sobie ręce. Chciałam serdecznie uścisnąć dłoń kuzynki, ale palce jéj, sztywne i chłodne, z lekka tylko dotknęły moich. Nie zaczynała mówić i milcząco wpatrywała się we mnie; ja także patrzyłam na nią. Tyle wspomnień, tyle rozwag obudziło się na jéj widok!
Zdawała się należéć do rzędu kobiet, które nigdy nie szpetnieją; bo lubo miała już lat dwadzieścia ośm wyglądała zupełnie tak, jak gdym ją przed czterema blizko laty po raz piérwszy ujrzała. Śniada cera jéj gładka była i świeża, usta jednakowo ponsowe, czarne brwi tak samo, jak dawniéj, podnosiły się w harde łuki, a na czole rozpościerał się ten sam marmurowy, drgający niekiedy tłumionemi burzami, spokój. Oczy jéj tylko zapadły nieco i silniéj gorzały, a śród bogatych splotów kruczych włosów, zawsze jednak z hardą prostotą odrzuconych nad czołem, srebrzyły się gdzie niegdzie białe niteczki. To zagłębienie się wrzących ogniem źrenic i te srebrne nici, dziwnie sprzeczające się ze świeżością twarzy i kruczą czarnością olbrzymich warkoczy, obok lekkiego wychudnięcia kibici co pokazywało ją jeszcze wyższą niż była, rzucały na całą powierzchowność Rozalii piętno nieokreślonéj tragiczności, z któréj buchało tchnienie zgryzot, targań się i prac, wewnętrznych walk, upadków, rozpaczy, słowem, całego tego arsenału oręży, jakiemi przeznaczenie wiedzie bój z duszami ludzkiemi. Spuściła
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.