Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

i człowieka, którego kocham. Widzisz więc, że darmo litowała-byś się nade mną... litość bez zrozumienia, to jałmużna bez wartości, a ty mię zrozumiéć nie możesz, bo między nami niéma nic wspólnego...
Gdy przestała mówić, ja znowu łagodnie wzięłam jéj rękę.
— Mylisz się, Róziu — rzekłam — jest coś, co tworzy między nami wspólność i podobieństwo.
— I cóż to jest? powiedz, miła kuzynko, bo tak pragnę być do ciebie podobną, że pałam niecierpliwością... — przerwała z właściwym sobie uśmiechem pokory, niedowierzania i złośliwości, ale wargi jéj drżały i widoczném było, że w słowach, które pragnęła przyoblec tonem szyderstwa, pomimo woli jéj może, wiele było prawdy.
— Tém czémś, co nas podobnemi do siebie czyni — odrzekłam — jest wrodzona nam obu szlachetność... Podniosła na mnie wpółzałzawione, wpółrozgniewane oczy i przerwała ze śmiechem:
— Żartujesz sobie ze mnie, kuzynko...
— Szlachetność — kończyłam, nie zważając na przerwę — przez którą ja przebaczam ci, współczuję i rozumiem cię, a która w tobie wiedzie ciągły bój z namiętnością, co cię porwała i nie daje pogodzić się z poniżeniem, w jakie popadłaś...
Patrzyła na mnie długo, i jednę rękę pozostawiając w mojéj dłoni, drugą podniosła i przycisnęła do serca. Oczy jéj i gest wyraźnie mówiły: — odgadłaś,