Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

ło na mnie wrażenie, niż ostrość i sarkazm, z jakiemi spotkała mię Rozalia. Odpowiedziałam téż pani Rudolfowéj kilku wyrazami ścisle tylko grzecznemi, i udając, że nie widzę wyciągniętych do mnie jéj objęć, po prostu podałam jéj rękę. Ścisnęła ją mocno w pulchnéj, bieluchnéj dłoni, potrząsnęła nią kilka razy z ciągłym akompaniamentem powtarzających się, a raczéj nigdy nieustających, uśmiechów, i pociągnęła mię do kanapy, na któréj posadziła mię i sama obok mnie usiadła. Rozalia zaś osunęła się zwolna na z dala i w cieniu stojący fotel, spuściła powieki, oblokła się cała tym marmurowym spokojem, jaki z niéj, niby maska, spadał w chwilach wywnętrzeń i wzruszeń, i zdawała się być zupełnie obcą temu, cośmy z jéj matką robiły lub mówiły.
Pani Rudolfowa, usiadłszy na kanapie, nie wypuściła méj ręki, trzymała ją ciągle w silnym uścisku i patrzyła mi w oczy z przymileniem.
— Jakże wypiękniałaś, lube dziecię! — mówiła, a okropny jéj uśmiech nie opuszczał jéj ani na chwilę; — lecz mylę się; nie wypiękniałaś, bo zawsze byłaś piękną, ale stałaś się teraz jeszcze piękniejszą! Co za świetność cery! jaka pewność siebie w spojrzeniu! jaka bogata harmonia kształtów! Zachwycasz mię, moja duszko. — Tu pochyliła się do mnie tak, jakby mię chciała pocałować, ale, nie wiem, czy jakąś pozostałością dzieciństwa, czy mimowolnym wstrętem dla téj kobiety zdjęta, doświadczyłam na mgnienie