rzekła: przyjmujcie z Rozalią tę niewdzięcznicę; nie chcę widziéć ani jéj, ani jéj matki!
— Nie powiedziała tego! — ozwał się znowu głos w stronie, gdzie siedziała Rozalia, a tym razem już zachwiała się na chwilę niezmącona dotąd słodycz pani Rudolfowéj. Oczy jéj zaiskrzyły się i twarz zwróciła ku córce, tak nieporuszonéj i nieméj, jak-by wyrazy, które w rozmowę naszę od chwili do chwili wrzucała, wychodziły z niéj bez żadnego współudziału jéj woli. Nie wiem już, jaka zaszła-by scena pomiędzy matką a córką, gdy w téj saméj chwili w głębi domu, gdzieś o trzy lub cztery pokoje odlegle, nie zabrzmiał silnie pociągnięty, przenikliwie brzmiący, dzwonek. Na odgłos ten pani Rudolfowa żywiéj jeszcze zwróciła się do córki:
— Rozalio! — zawołała — słyszysz? Babcia dzwoni! Pewnie czegoś potrzebuje, a ja nie mogę opuścić miłego naszego gościa...
— A więc są zapewne sługi, które tam pójdą — wymówiła Rozalia, nie zmieniając postawy.
— Rozalio! — zawołała jéj matka głosem, z którego od razu zniknęła uprzednia słodycz, a na twarz jéj wystąpił ciemny rumieniec gniewu.
Rozalia podniosła się zwolna i powolnym krokiem przechodziła przez salon; w połowie jego zatrzymała się jeszcze i niedbałym gestem poprawiła przed lustrem jeden z warkoczy, który w czasie rozmowy ze mną
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.