tało. Pobudził je zapewne do tego różowy promień jesiennego słońca, pogodnie zachodzącego za czarną ścianę ogrodowych jodeł. Promień słoneczny i świegot ptaszka, ożywił nieco i rozweselił surowy i mroczny pokój; wtedy spostrzegłam w nim coś, czego nigdy piérwéj tu nie widziałam: wielki bukiet z różnobarwnych nieśmiertelników, jedynych kwiatów, które w porze téj kwitły jeszcze, postawiony na niewielkim stoliku, o parę kroków od babki Ludgardy. Tenże stoliczek pokrywała niewielka serwetka, wyszyta na kanwie, w wesołe wzory i żywemi barwami. Nagłym rzutem pamięci przypomniałam sobie, że we włosach Rozalii widziałam dziś nieśmiertelniki, bardzo podobne do tych, jakie zdobiły pokój méj babki, a na jednym ze stolików salonu stał koszyk, pełen włóczek takich, jakiemi wyszyta była serwetka.
Babka Ludgarda pochyliła się i pocałowała mnie w czoło.
— Widzisz — rzekła, wyciągając palec w stronę zachodzącego słońca — dzień jesienny, który się kończy, to obraz dni moich... Za mną, jak za tém słońcem, szary błękit.... przede mną mogiła, jak chmura... promienie mego słońca blade były... nikt mnie nigdy nie kochał...
Boże mój! — pomyślałam — jakąż wielką być musi tęsknota téj samotnéj duszy, skoro starość i myśl o mogile zdeptać jéj nie może!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.