Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj! — mówiła daléj babka, a dłoń jéj miękko leżała na mojéj głowie — ty młodością swą i przezroczystém spojrzeniem budzisz mnie zawsze... Patrzę na ciebie i myślę, że byłam kiedyś taką samą... i nie wiem czemu, chce mi się usta otworzyć i mówić o tém... Zwyczajnie trzymam je zamknięte i powieki najczęściéj zamykam, aby nad brzegiem grobu przyśniła mi się kolebka... żal mi, że kończę życie... dlaczego? Może dlatego, że mnie nikt nigdy nie kochał, oprócz tych żółtych ptasząt w klatce i dawno... dawno, kogoś jeszcze, kogo prędko... bardzo prędko odepchnięto ode mnie...
Myślałam, jak smutne muszą być dzieje téj duszy, na wieczną skazanéj żałość. Zapragnęłam je poznać i zapytałam po cichu:
— Któż to był, babciu? i kto go od ciebie odepchnął? — Przeciągnęła rękę po czole.
— Nie pomnę dobrze, dziecię — odrzekła. — Pamiętam tylko jeden ranek letni... róże w ogrodzie... parę błękitnych, jak niebo, oczu... kilka słów, które mi na serce upadły, za których nigdy już potém, nawet klęcząc przed krucyfixem, zupełnie zapomniéć nie mogłam. Potém była tam siostra moja... wszystko zniknęło... życie płynęło, długo... zawsze byłam jedna... postarzałam i nigdy mię już nikt nie kochał. Umilkła, podniosłszy oczy, utkwiła je w klatkę i zapadła w zwykłe sobie miczące zamyślenie.
Słyszałam na dziedzińcu parskające z niecierpli-