Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

dziła w głąb’ lasu, i aby teraz dostać się na nią, musiałam koniecznie skrzyżować się z szybko nadjeżdżającym powozem. Nie sprawiło to mi wielkiéj przykrości. Wprawdzie w skupionym i nieco smętnym nastroju umysłu, w jakim się znajdowałam, wolała-bym nie spotykać obojętnych twarzy, ale znowu nie miałam téż żadnego powodu do ich zbyt starannego unikania. Jechałam więc z wolna ku mojéj ścieżce i gotowałam się do zamienienia z nadjeżdżającemi paniami obojętnych ukłonów, gdy nagle z powozu dały się słyszéć dwa kobiece, do woźnicy skierowane okrzyki: stój! stój! Spojrzałam i zobaczyłam dwie zwrócone do mnie, dobrze mi znane, twarze Emilki i Zosi. W mgnieniu oka powóz zatrzymał się, ja także zeskoczyłam z konia i wszystkie trzy znalazłyśmy się stojące przy sobie u skraju lasu, o kilkanaście kroków od drogi i służby towarzyszącéj powozowi dwóch pań. Emilka ściskała i całowała mnie z właściwą sobie czułością, Zosia prędko wypuściła moję rękę, którą z razu była uścisnęła, i stała o parę kroków ode mnie, wlepiając w moję twarz swoje wielkie szafirowe oczy, które od razu uderzyły mnie szczególnym wyrazem, jaki je teraz napełniał. Obie dawne towarzyszki moje były bardzo zmienione, ale każda inaczéj. Emilka nigdy nie była ładną, a teraz stała się nią mniéj jeszcze. Cera jéj zgrubiała, oczy zapadły, usta straciły kolor, a cała postać nie miała téj wyrafinowanéj salonowéj dy-