marzycielska natura moja znowu odzywała się we mnie, że serce dziewicze uderzało w méj piersi tak samo, jak dawniéj, pragnące miłości i ideału... starsze nieco, ale nie zmienione.
Przelękłam się, bo wiedziałam przecie, że dla doli, jaka mię czekała, marzenie wszelkie niezdrowém być mogło. Córka rodziców, dotknięta straszném nieszczęściem rozdziału, uboga dziewczyna, mająca pracą zdobywać byt sobie i matce, miałam-że prawo marzyć o świetnych i szczęśliwych losach? Czyby nie było lepiéj, abym rojeniom wszelkim na zawsze zamknęła me wnętrze, a całe siły méj istoty obróciła na jak najgodniejsze dźwignienie nieuchronnéj rzeczywistości?...
Tak myślałam, a serce, nieposłuszne myślom, uderzało mocno... mocno... Czemuż-by nie? mówiło ono do mnie tym językiem, którego nie można ani pozbyć się, ani zapomniéć, — czemuż-by nie?
Zerwałam się z miejsca, rozgniewana na siebie do najwyższego stopnia. Jakież bowiem posiadałam prawo marzyć w ten sposób o człowieku, którego znałam zaledwie? Łajałam siebie w duchu, i z całą mocą woli przyrzekałam sobie poprawę... A serce szeptało: nie dotrzymasz! i stawiało mi przed oczy babkę Ludgardę, która, z siwemi włosami i pooraném czołem, ścigała jeszcze po przestworzu przeszłości niespełnione marzenia swoje...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.