mnie swemi wielkiemi czarnemi oczyma, z trochą ciekawości, zmieszania i sympatyi.
Pan Rudolf położył dłoń na kruczych włosach córki, z prostotą okrywających jéj głowę obfitemi splotami.
— Oto moja gosposia — rzekł — róża mojego domu i zarazem jego skowronek. Od czasu, jak matka i starsza siostra oddaliły się, aby pielęgnować starą babkę, — tu rzucił na mnie spojrzenie, dające mi do poznania, że młode dziewczę nie wié o familijnych zajściach i rozdwojeniach, — Madzia myśli o mnie. Urządza gospodarstwo, dogląda kuchni, śpiżarni, czeladzi, dzieci, a wszędzie, kędy się obróci, kwitnie róża i brzmi piosenka...
W surowym i przytłumionym głosie pana Rudolfa brzmiała, gdy to mówił, pewna cicha, głęboka radość, szczególną stanowiąca sprzeczność z echami burz i bólów, jakie zwykle wydobywały się z jego piersi. Dzieweczka poskoczyła, zawiesiła się na jego ramieniu, wspinając się nieco na paluszki, i świeże usta przytknęła do jego policzków. Nagle zarumieniła się jeszcze mocniéj, opuściła ojca, a podbiegając do mnie, z czarownym uśmiechem zmieszania i serdeczności, rzekła:
— Ach, przebacz kuzynko Wacławo, że tak długo zatrzymuję cię w przedpokoju... jestem jeszcze bardzo niewprawną gosposią i ojczulek doprawdy zanadto mię chwali...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.