Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Objęłam ją wpół i, patrząc w jéj śliczne oczy, powiedziałam, że nie powinna robić sobie ze mną żadnych ceremonii, bo przyjechałam do niéj i do jéj ojca nie jako gość, ale jako kuzynka, przyjaciółka... stara trochę, ale poczciwa, która ją pokochać i śliczną różyczkę do serca przycisnąć potrafi. Ośmielona nieco, Madzia, zatrzymała się już u samego progu bawialnego pokoju, popatrzyła na mnie szeroko otwartemi oczyma, a po chwili pochwyciła mię za ręce, parsknęła dziecinnym pustym śmiechem i zawołała:
— Stara! co téż wygadujesz, kuzynciu? Ty nie jesteś stara... tyś prześliczna... i bardzo dobra...
— Zkąd wnosisz o tém ostatniém? — spytałam żartobliwie.
— Wyczytałam to z twojéj twarzy, gdy byłaś u nas przed kilku laty... zresztą Rózia mówiła mi, że jesteś dobrą...
Zatrzymała się na chwilę, przyłożyła paluszek do ust uśmiechnionych i dodała z wielką powagą:
— Ja wierzę wszystkiemu, co Rózia mówi... Z ostatniemi słowami wprowadziła mię do bawialnego pokoju. Tu nie było już tak, jak za czasu gospodarowania pani Rudolfowéj, wielkich, ale zapylonych i potłuczonych zwierciadeł, wiszących na ścianach, z których nie zdjęto bogatego kiedyś, ale szmatami odpadającego obicia. Nie było także dywanów, cennych pierwotnie, lecz zniszczonych latami i niepo-