lia, o młodszych dzieciach nakoniec, których charaktery, skłonności, zdolności znała szczegółowo i bardzo trafnie określić umiała. We wszystkiém, co mówiła, zdrowy sąd o rzeczach i naiwność prawie dziecinna, wytrawna nieledwie praktyczność i pełna prostoty poezya, połączone razem, stanowiły dziwnie piękną harmonią i czyniły z niéj zachwycającą istotę. Patrzyłam na nią z prawdziwą przyjemnością, i kilka razy nie mogłam wstrzymać się od pocałowania jéj świeżych ust lub różowych jagód. A przytém myślałam sobie; jak nieskończenie jest różnobarwném najszczuplejsze choćby kółko istot ludzkich, jak tysiączne odcienia losów i charakterów podobnież mnogie tworzą pomiędzy ludźmi różnice! Przypomniałam sobie matkę moję i Rozalią, wczoraj spotkaną Emilkę i Zosię, i wzrok mój, przyzwyczajony od pewnego czasu do smutnych widoków ruiny lub nadwerężenia, jakie przynosi z sobą życie, z rodzajem słodkiego wytchnienia spoczął na świeżéj i poetycznéj dziewczynie.
Spostrzegłam, że w długiéj swéj ze mną rozmowie Madzia ani razu nie wspomniała o matce, i kiedy pan Rudolf oddalił się z pokoju na chwilę, spytałam ją, czy dawno matkę widziała? Żywiéj zarumieniła się na to pytanie i, spuszczając oczy, odpowiedziała z cicha i trochę z przymusem:
— O! już dawno!
Ten wzmożony rumieniec, to spuszczenie powiek
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.