Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Pałałam ciekawością dowiedzenia się czegoś więcéj, ale nie śmiałam pytać, zresztą i po cóż-bym czynić to miała? Jakiekolwiek winy stały za tym człowiekiem o smutnych oczach, teraz szanowałam w nim cierpienia i szlachetność, która, mimo wszystkiego, nie utonęła we wzburzonych odmętach życia... Nie pamiętam już, co mu wtedy mówiłam, ale wiem, że przy słowach moich stopniowo podnosiły się jego powieki i rozpogadzały się oczy. Na progu pokoju rzekł jeszcze do mnie:
— Pani zdajesz się być stworzoną na to, aby przebaczać i... pocieszać!
— Pochodzi to może ztąd — odrzekłam — że pragnę z całych sił zrozumiéć każdego z ludzi i dojrzéć najwyższą prawdę, która leży na dnie każdéj duszy i wypływa z za mętów życia, bogata w odkupienie.
Nadszedł wieczór i czas mi już było wracać do domu. Madzia i dzieci wzięły mię przed wyjazdem w formalne oblężenie.
Nie nazywały mnie już ceremonialnie kuzynką Wacławą, ale poprostu Wacią, dodając jeszcze do téj zdrobniałéj nazwy mnóztwo coraz innych pieszczotliwych końcówek. Madzia prosiła mnie, abym ją jak najczęściéj odwiedzała.
— Bo co do mnie — mówiła — rada-bym odwiedzać cię choćby codzień, ale nie mogę przecież porzucać w domu tych malców, a jeździć z całą dzieciarnią znowu nie wypada. — Tu powstała wielka