raz do mnie — resztę mego życia przepędzić w ciszy i mierności, byleby tylko zostać tutaj i nie wychodzić ztąd w świat na tułaczkę, bez dachu i chleba, a jeszcze z myślą, że twoją gubię przyszłość, Wacławo...
Nie mówiła wszystkiego, co myślała, ale ja dobrze odgadywałam z jéj twarzy, iż najbardziéj dlatego pragnęła odzyskać jaką taką niezależność, aby módz połączyć się z moim ojcem, bez narażenia się na posądzenie z jego strony o rachubę i żebraninę.
Pewnego dnia posłyszałyśmy turkot kół na dziedzińcu; spojrzałam w okno i zobaczyłam wchodzącego na wschody ganku pana Rudolfa i drugiego jeszcze mężczyznę, którego twarz zakrywał wysoko podniesiony kołnierz płaszcza. W tym ostatnim domyśliłyśmy się obie prawnika, którego miał nam przywieźć pan Rudolf.
— Ciekawam, czy ten pan wypadkiem nie jest mi uż znajomy? — rzekła moja matka.
— Zdaje mi się — odpowiedziałam — że z ruchów i postawy przypomina mi kogoś, dawno widzianego...
Kończyłyśmy zamieniać z sobą te słowa, gdy do pokoju weszli nasi goście. W towarzyszu pana Rudolfa poznałam natychmiast pana Władysława N., owego młodego prawnika, tak ukochanego niegdyś przez Zosię i tak szczerze ją kochającego. On jednak widocznie nie poznał mnie, bo powitał mię
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.