stwo, zdaje mi się, że ci, co wymawiają te wyrazy, używają metafory i prawią o czémś, co istnieje zapewne w abstrakcyjnych sferach idei, ale nie zostało jeszcze ściągniętém na ten padół płaczu ku pocieszeniu płaczących, o czémś, co stanowi może najwyższą rozkosz mieszkańców wspaniałego Jowisza lub uroczéj Wenery, lecz nie zamieszkało jeszcze na naszéj kuli ziemskiej!
Zrobiłam uwagę z uśmiechem, że w takim razie każda świątynia od czasu do czasu przenosi się na Jowisza lub Wenerę, bo w każdéj od czasu do czasu odbywają się akta, dowodzące o istnieniu małżeństwa, będącego zaczątkiem rodziny. Pan Władysław wzruszył lekko ramionami.
— Są na świecie — odpowiedział — pewne konwencyonalne wyrażenia, które, według umowy, jaką pomiędzy sobą zawarli członkowie społeczeństwa, mają oznaczać rzecz taką lub owaką, bez względu na to, czy istnieje ona w rzeczywistości, albo jest tylko domniemaną. Bóg, miłość, wolność, równość, rodzina, szczęście, oto szereg takich konwencyonalnych wyrazów; każdy z nich znajduje tyle tłómaczeń, ile na świecie jest różnych odcieni charakterów i umysłów ludzkich. Miłość i rodzina mają ich o tyle więcéj od innych, o ile więcéj wysunięte są na przód na planie powszednich człowieka poczuć i potrzeb. Ideału zaś tego wszystkiego gdzie szukać? Pewnie nie tam
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.