wnika, mającego stanowczo zawyrokować o środkach ratunku.
Upływały dnie, w których ciągu pan N. ukazywał się pomiędzy nami na krótką tylko chwilę, a cały czas przesiadywał w swoim pokoju nad papierami, albo w towarzystwie pana Rudolfa objeżdżał folwarki mojéj matki. Rzadko bardzo przepędzał z nami więcéj nad parę godzin dziennie, a i wtedy nie wypowiadał nam swego zdania, co do ostatecznych wyników swoich badań. Ożywiony był, rozmowny, wyniosły, ironiczny, w nic nie wierzący, tak, jak się od piérwszéj zaraz chwili przybycia pokazał. W piérwszych dniach zdawał się szukać mego towarzystwa i lubił nawet prowadzić ze mną sprzeczki, w które, pod osłoną żartu, wkładać umiał mnóztwo głębokich, a zbyt często gorzkich myśli. Ale, pewnego dnia, powiedziałam mu wesoło, że to już nie piérwsza pomiędzy nami znajomość, i że przed kilku laty spotkałam go tak na balu w Rodowie, jak potém w W., w czasie pewnego, bardzo hucznego karnawału. Spojrzał na mnie zdziwiony nieco i zamyślił się, jakby sobie coś przypomniał.
— Miałaż-byś pani — rzekł — być ową panną Wacławą, któréj nazwiska zapomniałem, lecz która była tak ściśle sprzyjaźnioną z panną Zofią W., dzisiejszą panią S.?
Odpowiedziałam z uśmiechem, że tak było w istocie.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.