W ostatnim tym wyrazie brzmiała cała otchłań zwątpienia i hardo przecierpianych bólów.
— Powiedz pan raczéj — odparła — z przykrém uczuciem — że pozwoliła się sprzedać...
— Ha! na jedno to podobno wychodzi — mówił pan Władysław z pełném lekceważenia skinieniem ręki.
Oburzyłam się na to wielce, zaczęłam rozwijać moje poglądy na fałszywy kierunek charakterów i umysłów kobiet, jakiemu one od dzieciństwa podlegają, na brak samodzielności pojęcia o życiu w młodych pannach, na wpływy moralne, które je otaczają i wiodą je często tam, gdzie-by one same zajść ani myślały, ani chciały. Nie umiała-bym powiedziéć, czy pan Władysław słuchał mnie, czy własnych swoich myśli, bo, siedząc przede mną z pochyloną głową, patrzył ciągle na kwadrat posadzki, i parę razy powtórzył półgłosem: To prawda, to wielka prawda! Potém nagle podniósł głowę i najniespodzianiéj w świecie, wtedy, gdy rozmowa zdawała się już wchodzić na tor zupełnie ogólny, rzucił mi pytanie:
— Czy pani znasz brata pani Zofii, pana Lubomira?
Uśmiechnęłam się na to przypomnienie i odpowiedziałam, że znam go i dobrze nawet.
— Cóż pani o nim sądzisz? — spytał raz jeszcze.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.