Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Władysław urwał mowę, jakby mu głosu zabrakło... Odwróciłam wzrok od nich, bo nie chciałam być winną grzechu wykradania cudzych tajemnic... Dla swobodniejszego porozmawiania z Emilką, wyszłam z nią do dalszych pokoi, a gdy po godzinie wróciłam, aby całe towarzystwo do herbatniego stołu zaprosić, znalazłam Zosię zmienioną do niepoznania. Jakaś przemożna iskra upadła we wnętrze posągu i ożywiła go. Dwa żywe rumieńce wytrysnęły na policzki, szafirowe oczy żarzyły się i nabrały przepaścistéj głębi, wargi płonęły purpurą. Zostawiłam ją milczącą i zamyśloną; wchodząc, usłyszałam głos jéj, zupełnie niepodobny do tego, jakim przemawiała do mnie wtedy, gdym to ją na przejażdżce spotkała, ale ożywiony jakiś, odbrzmiewający świeżemi, pełnemi słodyczy dźwiękami, jakiemi przemawiać była zwykła dawna siedemnastoletnia Zosia. Trudno opisać, jak była czarującą w téj swojéj nowéj, a raczéj odnowionéj postaci; a jednak wyraźnie widziałam, że pan Władysław spochmurniał, widząc ją taką, coraz rzadziéj zaczął się odzywać, a każde słowo, jakie wymawiał, jak sztylet zaostrzone było gorzkim sarkazmem, osłonionym zlekka, właściwym mu, wytwornym sposobem wyrażania się. Rozmowa, jak to bywa najczęściéj, weszła na tor rozmaitych uczuć ludzkich.
— Znajduję — wyrzekła Zosia z iskrzącém się okiem — że uczucie, raz ubrane uśmiechami radości i oblane łzami wielkiego żalu, nie ulega przedawnie-