Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

nia się, ze współczuciem, ale i spokojem, objawił mi, że pan Henryk w traktowaniu z nim okazał się twardy, jak marmur i ślizkim jak ślimak. Jako piérwszy, nieugięcie odpierał wszelkie dla nas współczucie; jako drugi, wyślizgiwać się umiał z pomiędzy sieci rozumowań prawnych, jaką otoczyć go chciał pan Władysław. Wymagał słowem od mojéj matki natychmiastowéj wypłaty całéj swéj należności, co wiedział dobrze, iż jest niepodobieństwem, a w przeciwnym razie nie zgadzał się na opóźnienie choćby o jeden tydzień publicznéj jéj dóbr sprzedaży.
— Na któréj zamierza, z powodu zupełnego braku konkurencyi, nabyć te dobra za czwartą część słusznéj ich ceny! — zawołał pan Rudolf, uderzając się w czoło z rodzajem rozpaczy, i szerokiemi krokami zaczął chodzić, a raczéj biegać po pokoju. Co do mnie, przyjęłam wieść tę tém spokojniéj, iż prawie pewną byłam, że inną nie będzie.
— Cała troska moja — rzekłam do prawnika — jest ta, że nie wiem doprawdy, jakiemi słowy oznajmić mam matce mojéj smutną rzeczywistość, któréj, zdaje mi się, iż przestała się spodziewać.
Zaledwie zdołałam wymówić te wyrazy, gdy poczułam miękką dłoń, opierającą się na mojém ramieniu. Była to matka moja, która weszła i zbliżyła się do nas niepostrzeżona.
Z bladą bardzo, ale spokojną twarzą, rzekła do mnie: