Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję ci, dobre moje dziecię, za trwogę twoję o mnie i czułą troskliwość, ale słyszałam już z drugiego pokoju opowiadanie pana N., i bądź pewną, że nie zabraknie mi mocy do pogodzenia się z moim losem, który zresztą... sama sobie zgotowałam.
Po raz piérwszy słyszałam z jéj ust wyraźne przyznanie się do winy utracenia swego majątku; wprzódy odgadywałam je tylko w skutek umiejętności czytania w jéj myślach. Przyznanie się to wiele kosztować ją musiało, bo na chwilę bladość jéj różową pokryła się barwą. Z zupełnym jednak spokojem kilku uprzejmemi słowy powitała obu panów, i usiadłszy na kanapie, rozpoczęła rozmowę o całkiem obojętnych przedmiotach. Kto inny mógł-by, patrząc na nią, uwierzyć zupełnie w to, iż pogodziła się ze swym losem; ale ja, co ją znałam tak dobrze, z głębokich fałd, które jéj legły na czole, z lekkiego drgania palców, machinalnie bawiących się z frendzlą od sukni, odgadywałam, iż mocno cierpiéć musiała. Szlachetna ta jéj duma, którą powodowana, połknęła odważnie przed obcymi łzy żalu i skargom zamilknąć kazała, blady uśmiech wymożonego na saméj sobie spokoju, który okrążył jéj usta, rozrzewniły mnie do najwyższego stopnia. Była chwila, w któréj o mało nie upadłam jéj do kolan i nie zawołałam do niéj głosem pełnym łez, które dla niéj i za nią wezbrały mi