Pan Rudolf podniósł na młodego człowieka wzrok pełen nieokreślonego pomieszania, rumieniec na jego twarzy zwiększył się i wargi mu zadrżały. Po chwili powiódł dłonią po czole i oczach i szepnął cicho: — To tak ciężko mówić o tém, co było!... Nagle podniósł się i zawołał: Powinienem... pójdź pan, opowiem ci wszystko!...
Pożegnali mnie obaj i odeszli.
Ze zmordowaną głową i niespokojném sercem udałam się do pokoju mojéj matki.
Zamiast, jak powiedziała, udać się do snu, chodziła po pokoju szybkiemi krokami i zupełnie jeszcze ubrana. Zobaczywszy mnie wchodzącą, stanęła nagle...
— Kochana Waciu — rzekła — zanadto doprawdy troszczysz się o mnie. Przyszłaś tu zapewne, aby zobaczyć, co się ze mną dzieje, bo spodziewałaś się, że jestem zanurzoną we łzach i jękach! Otóż widzisz, że się omyliłaś, bo nie płaczę i nie targam włosów w rozpaczy. Mam przecie tyle rozsądku, aby wiedziéć, że każda wina pociąga za sobą pokutę, i że tę ostatnią znieść powinnam z godnością, która odtąd ma być jedynym moim zaszczytem. Co do ciebie, zdecydowałam stanowczo, że odjedziesz do ojca. — Powiedziawszy te słowa, porywczym i niecierpliwym tonem, jakiego nigdy dotąd nie używała, mówiąc do mnie, rozpoczęła na nowo nerwową swą po pokoju przechadzkę.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.