wiązanie prawdziwe i nadzieja w przyszłości pokładana, ukołysałam zmęczoną, — zasnęła w mojém objęciu. Biały blask lampy oświecił głowę mojéj matki, spoczywającą na mojém ramieniu, i bladą jéj twarz o zamkniętych powiekach, z któréj lata i troski zetrzéć nie mogły wielkiéj piękności. Długie, obfite jéj warkocze spadały mi na ręce i kolana, ramionami oplotła moję kibić, i śród lekkiego snu coraz mocniéj tuliła się do mnie, jakby instynktowo szukała we mnie podpory i spoczynku. Długo patrzyłam na nią z głębokiém rozrzewnieniem i znowu pomyślałam, że role nasze zamieniły się, i znowu podniosło się we mnie uczucie, do macierzyńskiego podobne.
Każdy zapewne zrozumié łatwo, z jak przykrém uczuciem wyjeżdżałam nazajutrz z domu, aby się udać tam, gdzie mnie wołał głos powinności. Przez całą drogę nie zamieniliśmy z panem Rudolfem ani jednego słowa, a gdy nareszcie z za krańca kończącego się boru błysnęły przed memi oczyma białe ściany gotyckiego pałacyku, uczułam takie zmieszanie i zawstydzenie, że o mało nie zawołałam na furmana, aby zawrócił. Natychmiast wszakże postarałam się odzyskać równowagę władz moralnych, a pomogło mi do tego wspomnienie wczorajszéj sceny między mną