ograniczyła się do zobaczenia dawnych swych towarzyszek i odjechała napowrót.
— Przepraszam panią — po raz piérwszy zabrał głos pan Rudolf — panna Wacława jest zupełnie w swojém prawie, żądając rozmowy z jéj mężem...
— Z panem S... — poprawiła Zofia.
— Z panem S. — kończył pan Rudolf — bo przybywa tu, jako córka osoby, którą pokrzywdzić pragnie...
Szkarłatny rumieniec okrył śnieżną twarz Zofii, oczy jéj zaiskrzyły się żalem i obawą. Złożyła nagle ręce i zawołała trudnym do opisania głosem:
— Wiem o tém, wiem o tém! O, wierzajcie mi, że w niczém, w niczém nie jestem solidarną z panem S...
Pochwyciłam jéj ręce i najserdeczniéj, jak tylko mogłam, powiedziałam, że nie posądzałam jéj nigdy o nic podobnego, że owszem, rozumiem dobrą jéj chęć uprzedzenia mnie o nieprzychylnych dla nas intencyach pana S., że, pomimo wszystkiego, postanowiłam widziéć się z nim koniecznie. Uspokoiła się zupełnie, na zewnątrz przynajmniéj, i powstając, rzekła:
— A, jeśli tak chcesz, to powiem, aby poproszono tu pana S... — Upierała się znać, nie nazywać inaczéj swego męża. Zadzwoniła i powiedziała lokajowi, który się wnet pojawił, aby powiedział panu S., że
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.