Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

rzęciem, i że lada dzień może on zdobyć prawo zapytania wesołéj i dowcipnéj panny: „pani, na kogo z nas dzisiaj przyszła koléj śmiechu?”
Metamorfoza była zupełną. Henryk stał przede mną wyprostowany, z małego — wysoki, ze szczupłego — barczysty; ceglaste plamy rozpostarły się po całych policzkach, wązkie wargi roztwarły się wyraźnym już śmiechem ironii i tryumfu, a oczy tak silnie zagorzały, że przez szkła szafirowe widać było blask żółtych źrenic.
Zdjęta oburzeniem i wstrętem, powstałam, i nie znajdując słów, któremi-bym temu człowiekowi odpowiedziéć mogła, postąpiłam parę kroków, zmierzając ku drzwiom; ale spojrzenie, jakie mimochodem rzuciłam na Rudolfa, przykuło mnie do miejsca. Ze zrumienioną twarzą, z iskrzącemi się oczyma, z czołem podniesioném i groźną zmarszczką przedzieloném, Rudolf ciężką rękę oparł na ramieniu Henryka, który stał jeszcze pogrążony w extazie, w jaką wprawiło go to, co mienił być swym tryumfem.
— Czy dążeniom pańskim do szlachetnego celu zostania milionerem cudzym kosztem nic nigdy na przeszkodzie nie stanęło? — zapytał, patrząc mu w twarz z nieopisanym wyrazem.
Henryk nie zmieszał się bynajmniéj, tylko zdawało się, że ocknął się nagle ze swéj extazy, bo w mgnieniu oka zmalał znowu, zeszczuplał, pobladł, a żółtawe błyski zgasły zupełnie za szafirowemi szkłami.