jemnie sobie pomagać... gdy siostra twoja wróci, opuścisz nas, jeśli zechcesz.
Emilka z okrzykiem radości rzuciła mi się na szyję. Po chwili spotkałam ją w przedpokoju, ubraną, jak do drogi, i obie z Rudolfem usiadłyśmy do kabryoletu. Przez jedno z okien pałacu widziałam Zosię, patrzącą na nasz odjazd. Piękna jéj twarz, bez łzy, bez uśmiechu, okryta była wyrazem energii i nieprzełamanéj stanowczości.
Każdy z łatwością odgadnie, pod jakich wrażeń wpływem wracałam do domu. Naturalnie, postanowiłam oszczędzić mojéj matce przykrych szczegółów scen, jakich byłam świadkiem, a zawiadomić ją po prostu o ostatecznym rezultacie mego widzenia się z Henrykiem. Zaraz w przedpokoju powiedziano mi, że matka moja przez cały dzień nie opuszczała swéj sypialni. Mocno zaniepokojona o jéj zdrowie, prosiłam moich gości, aby weszli do bawialnego pokoju, a sama pobiegłam do niéj. Leżała na sofie z głową opartą o poduszkę i z zamkniętemi oczyma. Zbliżyłam się na palcach i popatrzyłam na nią. Włosy jéj były trochę w nieładzie, ale nie wyglądała na osobę chorą. Była nawet mniéj bladą, niż wczoraj. Sądziłam, że usnęła i chciałam odejść, gdy, nie czy-