Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

całego serca współczuciem darzyła biedną dziewczynę, zmuszoną szukać przytułku u osób, które same wkrótce pozbawione go być miały. Może téż duma jéj, upokorzona tylu przeciwnościami, znajdowała pociechę w tém, że była jeszcze na świecie istota, która wzywała jéj pomocy i z ufnością garnęła się pod jéj opiekę.
O ile matka moja okazywała się spokojniejszą i ożywioną więcéj, niż od dni wielu, o tyle Rudolf był posępniejszy i bardziéj zamyślony, niż kiedy. Oprócz kilku słów powitania, przez godzinę nie odezwał się ani razu. Potém zaprowadził Władysława we framugę okna, i kilka minut cicho z nim porozmawiawszy, pożegnał nas i odjechał. Władysław oddalił się także do swego pokoju, dla wysłania w różne strony korespondencyi, mających na celu wynalezienie uczciwego i zamożnego nabywcy na dobra mojéj matki.
Siedziałyśmy więc same w jadalnéj sali, około stołu, z którego zdjęto przyrządy herbatnie, a rozmowa nasza stawała się coraz poufalszą i przyjemniejszą, gdy posłyszałyśmy turkot powozu, podjeżdżającego pod ganek. Zaledwie powstałam, aby zbliżyć się do okna, zatrzymałam się nagle, bo drzwi otworzyły się i weszła przez nie Zofia.
Była całkiem czarno ubrana i miała na głowie podróżny kapturek, z gęstą koronkową zasłoną. Odrzuciła ją z twarzy, zatrzymała się na progu, i z rodzajem zmieszania, patrzyła przez parę sekund na