Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz jéj była nieporuszona, i najlżejszy na nią nie wystąpił rumieniec, tylko śliczne usta drżały i po białych policzkach zwolna ściekały dwie łzy.
Moja matka z wielkiém współczuciem zbliżyła się do niéj i przemówiła kilka słów serdecznych. Wspomniała także i o familii Zofii, którą pewnie zmartwi jéj postępek, i która niezawodnie dołoży wszelkich starań, aby położenie jéj w danych okolicznościach w jak najlepszy urządzić sposób.
— Familia moja! — zawołała Zofia — i gdzież jest ona? Co to się nazywa familią? Czy składać ją mają osoby, krwią ze mną zjednoczone, a obce mi zupełnie pojęciami i uczuciem?
Jeśli to tylko nazywa się familią, nie chcę jéj miéć, a innéj, takiéj, do któréj mogła-bym się uciec z miłością i zaufaniem, nie mam. Familia — to wywarła na mnie ten przymus moralny, o którym mówiłam, sto razy gorszy od fizycznego przymusu. Gdyby bowiem mnie bito i łajano, oparła-bym się fizycznéj przemocy przez dumę i urazę; ale prośbom, pieszczotom, namowom i intrygom, nie zdolne jest oprzéć się siedemnastoletnie dziecko. O! wierz mi, pani, średniowieczny przymus, wywierany na młode istoty przez ich familie, nie ustał wcale; z postępem czasu zmienił tylko narzędzie, i zamiast rózgi, posługuje się obłudą, miłością, niewolniczém krępowaniem woli i intrygą. Tych-to narzędzi użyła familia moja, aby mnie doprowadzić do tego, co szczerze, lub nieszcze-