oczyma, a oblana niém w smutném widzeniu ukazała mi się przyszłość Zofii...
Jakby cucąc się z zachwytu, w jaki pogrążyły ją słowa i niespodziany widok Władysława, Zofia zwróciła się do nas i żegnała nas wszystkie trzy milczącym uściskiem. Matka moja, uderzona może tém samem światłem, jakie przed chwilą i ja ujrzałam, nieszczęśliwéj kobiety nie prosiła już o dłuższy u nas pobyt. Wszystkie trzy zapłakałyśmy tylko szczerze, przeprowadzając ją aż na ganek, a gdy w bramie już wychyliła się raz jeszcze z powozu i pokazała nam swą piękną, białą twarz, na któréj tak dziwnie mieszały się żal niezmierny i niezłomna energia; pomyślałam z westchnieniem, że i ona także jest jednym z rozbitków tego świata, który był światem mojéj matki.
Władysław wprzódy od nas cofnął się w głąb’ domu, i przez cały dzień nie zobaczyłyśmy go już więcéj.
Mijały dnie za dniami, a żadna zmiana nie zachodziła w naszém położeniu. Władysław rozsyłał liczne korespondencye, odbywał częste wycieczki w dosyć odległe nawet strony, a pożądany nabywca nie znalazł się. I nic w tém nie było dziwnego. Do-