mojéj matki, pośle, według wyrażenia pana Władysława, dopominać się o pieniądze, jakie mu w tym celu dawali, do Selenitów.
Matka moja przetrwała cały ten czas z suchemi oczyma i niewzruszoną twarzą. Obojętna była i wyniosła z obcymi ludźmi, którzy na nią z litością patrzéć chcieli; łagodna, chociaż także milcząca, z nami. Wiedziałam, ile ją kosztować musiała ta wymożona obojętność i duma; wolała-bym była widziéć ją płaczącą. Dopiéro, gdy nastała chwila, w któréj opakowane nasze sanie podjechały pod ganek, a jéj przyszło przestąpić próg domu, w którym urodziła się i tyle lat przeżyła, siły ją opuściły. Bez łez i skargi, ale blada śmiertelnie, z gorączką w oku i obwisłemi na suknią rękoma, stanęła w ganku, plecami oparta o ścianę, i zdawała się być blizką zemdlenia. Obie z Emilką objęłyśmy ją czule, i z głębokiém poszanowaniem dla jéj boleści, zmusiłyśmy ją nieledwie, aby co prędzéj siadła do sań i uniknęła zwróconego na nią wzroku obcych ludzi.
Była to jedna z najcięższych chwil, jakie przebyłam kiedy w życiu; serce mi się rozdzierało, gdy patrzyłam na matkę, a jednak nie powinnam była pozwolić sobie na żadne widome rozrzewnienie. Miałam je w sercu, ale nie na twarzy.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.