Kto tylko zna miasto W., tego koniecznie uderzyć musiał szczególny charakter licznych zaułków, jakie, wypływając z łona wązkich ulic, przerzynają miasto w różnych kierunkach, niby krata z wielkich szpar, utworzonych pomiędzy wysokiemi i grubemi murami.
Stąpając po nierównym bruku tych wązkich i mrocznych przejść, mimowoli czujesz się ogarniętym zadumą. Wieje ona od wysokich ścian trzy i czteropiętrowych kamienic, popękanych i przygarbionych od starości i od rzędów okien, które zdają się patrzéć na cię zmęczonemi lub zapłakanemi oczyma tych wszystkich ubogich i pracujących ludzi, którzy z niemi żyli i żyją. Nikt bogaty i myślący o bawieniu się nie mieszka tu. Te stare i grube mury, jak mrowiska, napełnione są ludźmi, z których każdy pracuje czém może: rękoma lub głową, byle wyżyć i utrzymać rodzinę. Mieszczą się tu urzędnicy niższego stopnia, kupcy i rzemieślnicy na małą skalę, starcy z małemi funduszami i szukający cichego schronienia, studenci niezamożni a potrzebujący ciszy dla odbywania swych studyów, literaci, których talent zaledwie może nakarmić i przyodziać, nauczyciele i nauczycielki, udzielające prywatnych lekcyi na mieście, wszyscy słowem ludzie, którzy, ustawiczną