którą, jak się nam zdawało, nigdy żadne inne nie miały zaświecić promienie, prócz tych, które zdołamy wysnuć z nas samych, z ciepła własnych serc naszych i ze świadectw własnego sumienia. Przypomniałyśmy sobie, jak to kiedyś, na balu w Rodowie, młodziutkie i świeże, w balowych sukniach i wieńcach na głowach, siedziałyśmy obie w parku mojéj babki, i na wzór ptasząt zbłąkanych tuląc się do siebie ze drżeniem, patrzyłyśmy w gwiazdy, pytając ich i siebie: gdzie jest prawda?
— Emilko — rzekłam — teraz jesteśmy obie na drodze do prawdy.
— Wacławo! — odrzekła, tuląc się do mnie tak, jak wtedy ja tuliłam się do niéj — ale po téj drodze postępować trudno, nie prawdaż?
Tak jak mnie wtedy, tak ją teraz zdejmowała trwoga. Otworzyłam biurko i wyjęłam małą książeczkę, w któréj spisałam wszystko, co tylko spamiętać mogłam ze słów, jakie ojciec mój wymawiał kiedyś do mnie. Dałam ją Emilce i prosiłam, aby, ile razy poczuje smutek lub trwogę, zaglądała do téj książeczki, a znajdzie w niéj wiele wskazówek pociechy i podniety do męztwa.
Usnęłam, nieledwie zupełnie spokojna, i zapewne w skutek wspomnień, wywołanych w rozmowie z Emilką, przyśnił mi się park Rodowski, sklepienie niebios rzęsiście zasiane gwiazdami, i grota na wzgórzu, a u wejścia do niéj stojący hrabia Witold.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.